Marian Guzek Marian Guzek
492
BLOG

Balcerowicz o korzeniach faszyzmu i komunizmu

Marian Guzek Marian Guzek Gospodarka Obserwuj notkę 4

 Stopniowe przegrywanie przez profesora Leszka Balcerowicza walki o OFE, prowadzonej pod upiększającym hasłem obrony społeczeństwa przed wywłaszczeniem z oszczędności, z pewnością musi wzmacniać poczucie posłannictwa antypaństwowego naszego czołowego reprezentanta ideologii neoliberalnej. Świadczy o tym jego artykuł pt. „Faszyzm i komunizm to jedna rodzina” („Rzeczpospolita”, 11.12.2013r.). Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że uznawanie faszyzmu i komunizmu za ideologie w przybliżeniu jednakowo szkodliwe i w podobnym stopniu zbrodnicze, nie jest oceną odkrywczą. W tym artykule chodzi jednak o coś głębszego – o ich korzenie.

 

Faszyzm wyrastał najpierw w USA

Na pomysł o wspólnych korzeniach faszyzmu i komunizmu może łatwo  naprowadzać fakt, że przecież oba ustroje to socjalizmy, bo faszyzm to też socjalizm, tyle że narodowy. Taką powierzchowność w ocenie tego zjawiska można wybaczyć Jonahowi Goldbergowi, który nie jest ekonomistą lecz dziennikarzem, a na którego książce opiera się tekst Balcerowicza, opracowany wcześniej i opublikowany jako wstęp do polskiego wydania tej książki pod tytułem „Lewicowy faszyzm”  (Zysk i s-ka, 2013). Balcerowicz też miał  prawo nie przywiązywać wagi do potencjalnego spostrzeżenia, że wdrożeniową wersją komunizmu był socjalizm bezrynkowy, podczas gdy faszyzm  opierał się nie tylko na własności prywatnej, ale jednocześnie na innym socjalizmie, bo z mechanizmem rynkowym. Obaj cytowani autorzy byli bowiem zafrapowani ważniejszym pomysłem, któremu usiłują nadać charakter nie tylko sensacyjny, ale wprost obezwładniający.

 

Kluczowe w książce i w artykule   jest twierdzenie, że oba ustroje mają wspólne korzenie w postaci etatyzmu, który najpierw może być łagodny i pociągający dla całej masy ludzi, a potem może się przekształcać w niewłaściwe konstrukcje systemowe. A to dlatego, że autorytarna władza państwowa może nie pozwalać na „utrzymywanie się szeroko zakrojonych  indywidualnych  wolności, dzięki którym może działać wolny rynek i społeczeństwo obywatelskie”. Zastosowanie takiego kryterium umożliwia autorom określanie radykalnego etatyzmu  jako faszyzmu.

Stąd bierze się wypowiedź Balcerowicza, że „… tak rozumiany faszyzm jako pewien prąd intelektualno-polityczny był silny nie tylko w Europie po I wojnie światowej, ale – i tu zapewne będzie zaskoczenie – również w Stanach Zjednoczonych (…) już pod koniec XIX wieku”. Wprawdzie prąd ten był określany jako progresywizm, ale według obu cytowanych autorów była to po prostu początkowa odmiana faszyzmu, realizowana zwłaszcza przez prezydenta Thomasa Wilsona w czasie I wojny światowej. Za powtórkę  tego typu ustroju  obaj autorzy uważają ekspansję etatyzmu antykryzysowego w formie New Dealu prezydenta Franklina Roosevelta, (…) „przypominającego pod wieloma względami – jak pokazuje autor (czyli Goldberg) – ówczesną politykę gospodarczą Mussoliniego i Hitlera”.

 

Aby jednak do końca przekonać zwolenników etatyzmu o tym,  jak łatwo mogą stać się po prostu faszystami, chociaż niekoniecznie typu hitlerowskiego, Balcerowicz pisze: „ I tak na przykład włoski faszyzm nie był antysemicki; Żydzi byli w partii Mussoliniego nadreprezentowani. Jest to jedna z wielu ciekawych informacji, jakie można znaleźć w książce Goldberga”.  Jeśli to prawda o partii Mussoliniego, to etatyści nie mogą zlekceważyć ostrzeżenia pokazującego,  jak zwodniczy może być etatyzm i kogo on może nawet wciągać, w dodatku jako nadreprezentację!

 

Korzenie komunizmu Balcerowicz rozpracował przed Goldbergiem

Już po sześciu latach naszej transformacji ustrojowej, Balcerowicz postanowił rozliczyć komunizm dogłębnie, sięgając do korzeni jego wersji wdrożeniowej w postaci polskiej odmiany socjalizmu realnego, w artykule pod tytułem „Rachunek strat” („Wprost” nr 3/1997). Po przeanalizowaniu około dziesięciu dokuczliwych właściwości tego ustroju, eliminującego prawie całkowicie własność prywatną i wolności obywatelskie oraz mechanizmy rynkowe, autor stawia sobie pytanie o główne źródło zła wyrządzanego społeczeństwu przez ten ustrój. 

 

Według Balcerowicza, dokuczliwości ustrojowe komunizmu były wytworem ustroju zasługującego na nazwę socjalizmu państwowego, w którym rządzący byli funkcjonariuszami państwa, czyli urzędnikami. Wyjątkowo jednak pogląd ten nie został wtedy podchwycony w celu rozpowszechniania przez media. Było to bowiem twierdzenie sprzeczne ze znanymi społeczeństwu z niedawnej przeszłości mechanizmami sprawowania władzy w realnym socjalizmie. Nie była tajemnicą procedura wymagająca od urzędników państwowych podpisywania decyzji podejmowanych przez komitety partii komunistycznej i przekazywanych zwykle telefonicznie, bez papierowych dokumentów, państwowym urzędnikom, którzy w całym systemie funkcjonowania państwa byli marionetkami, a rzeczywistą władzę sprawowała partia komunistyczna. W Polsce, jak wiadomo, nosiła ona nazwę Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

 

Dokonując oceny funkcjonowania komunizmu w swoim artykule Balcerowicz  nie wymienił nazwy PZPR, ani nawet nie wspomniał o istnieniu i działaniu w całym czterdziestoletnim okresie PRL-u jakiejkolwiek partii, co musiało robić wrażenie, iż polski komunizm był w ogóle  ustrojem bezpartyjnym. Autor artykułu skupił natomiast swoją uwagę na instytucji państwa jako źródle zła, nie uwzględniając faktu, że w każdym systemie dyktatorskim państwo jest traktowane jako aparat  mający służyć realizacji szkodliwej dla społeczeństwa ideologii oraz opartej na niej polityki, która jest temu aparatowi narzucana przez podmiot sprawujący rzeczywistą władzę, nie liczącą się z interesami wspólnoty narodowej i innych wspólnot zrzeszających jednostki społeczeństwa.

 

Wobec takiej postawy badawczej, rozliczającej w Polsce komunizm, Balcerowiczowi przytrafił się też nietypowy sposób oceny liczebności antykomunistycznych sił społecznych i zorganizowanych grup walczących z komunizmem oraz ponoszących z tego tytułu dokuczliwe konsekwencje.  Stwierdził  bowiem, że „… w żadnym społeczeństwie nie ma wielu bohaterów. Tak więc tylko nieliczni, tacy jak Jacek Kuroń, Stefan Niesiołowski, Adam Michnik, czy Andrzej Czuma, rzucili mu  (reżimowi komunistycznemu – M.G.) otwarte wyzwanie”. Szersze rzesze Polaków, którzy rzucali komunizmowi otwarte wyzwania, chcąc uchronić państwo przed dokonywaną na nim destrukcją ze strony partii komunistycznej i przywrócić państwu jego właściwe funkcje, muszą się wymykać z zasięgu aprobaty Balcerowicza, bo jako państwowcy, czyli etatyści, mogliby okazać się przeciwnikami ideologii neoliberalnej, a kto wie, czy nie zwolennikami jakiejś polityki typu New Dealu Roosevelta, czyli amerykańskiego faszyzmu.

 

Amerykańscy krytycy książki Goldberga, której oryginalna wersja nosi tytuł Liberal Fascism, mają zastrzeżenia nie tylko do meritum, lecz i do tego tytułu. Jeden z życzliwych autorowi czytelników usiłował znaleźć bardziej adekwatny tytuł do zawartości książki i wyraził pogląd, że powinien on brzmieć  Fuzzy Fascism, to znaczy „zamazany” lub „niewyraźny”. Wydaje się, że obu Panom chodzi jednak o zaprezentowanie hipotezy, iż nawet w odległej przeszłości istniała już – dotychczas nierozpoznana – odmiana faszyzmu, nie tylko jako etatyzm nadmierny czy radykalny, ale po prostu  jako odmiana faszyzmu, który mieści się w każdym etatyzmie, niezależnie od jego zakresu i stopnia natężenia. Pozwalam sobie doradzić im określenie „przyczajony faszyzm” (ambushed fascism), to jest taki, którego niby nie ma, a jednak czatuje i nie wiadomo kiedy może z kryjówki etatyzmu wyskoczyć. Takie naświetlenie „odkrycia” obu autorów wydaje się najbliższe ideologii antypaństwowej, a ponadto może sprzyjać pojawieniu się chwytliwego w propagandzie hasła: „każdy etatysta to przyczajony faszysta”.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka