Marian Guzek Marian Guzek
452
BLOG

Ignorowane schody cenowe do strefy euro

Marian Guzek Marian Guzek Gospodarka Obserwuj notkę 0

Obiektywnie biorąc, nie wszyscy sądzą, że po przystąpieniu do strefy euro może tylko zdrożeje kawa i jakieś drobiazgi. Ci, co tak nie sądzą, nawet ostrzegają, że w unii monetarnej mogą występować szoki, więc trzeba wynegocjować jakieś transfery dochodu narodowego w skali całej strefy, aby pomóc krajom biedniejszym. Jednocześnie muszą być nałożone jakieś hamulce na władze państw, aby nie pozwalały sobie na lekkomyślne zwiększanie wydatków. Sprawa jest jednak poważniejsza niż przejściowe szoki. A o jej powadze świadczy fakt, że strefa euro kruszy się w całym regionie krajów biedniejszych i rodzi podejrzenia, że jej główne przyczyny to rozrzutność Greków i nieroztropność władz państwowych tego regionu. W rzeczywistości kraje te potykają się na schodach, których nie widać, a w ogóle można je zauważyć dopiero wtedy, gdy zestawi się obok siebie dwa modele dostosowane do porównań na podstawie teorii Dawida Ricardo i Wilfreda Pareto. Oczywiście, ograniczę się tu do wyjaśnień przystępnych dla nieekonomistów.

 

Jak oddziałuje na ceny wolny handel i integracja bez unii monetarnej?

Przed pierwszym maja 2004 roku, czyli dniem naszej akcesji do Unii Europejskiej, chyba większość Polaków sądziła, że pełne członkostwo w tym ugrupowaniu nie wywoła istotnych zmian naszych cen rynkowych. Taki pogląd był bowiem upowszechniany  przez instytucje rządowe, lecz jego głównym autorem i głosicielem w mediach był sam Balcerowicz. Gdy okazało się, że  w następnych dniach zaczęły mocno wzrastać ceny rynkowe towarów konsumpcyjnych, społeczeństwo uzyskało najszybsze objaśnienie tego zjawiska w wywiadzie telewizyjnym z właścicielką straganu na poznańskim targowisku. Brzmiało ono: „Panie redaktorze, przecież od wczoraj po towary podjeżdża tyle ciężarówek z Niemiec, że towary szybko znikają, a jak rośnie popyt, to i cena musi rosnąć”. Wkrótce Janusz Jankowiak opublikował artykuł, w którym uogólnił pierwsze doświadczenia wolnorynkowe, stwierdzając, że zniesienie pozostałości systemów ochronnych w postaci ceł i instrumentów pozataryfowych w obrotach wzajemnych Polski i Unii musiało doprowadzić do wzrostu cen towarów, na które zwiększył się popyt, a jednocześnie do spadku cen towarów, których dostawy z Unii zwiększyły podaż na naszym rynku. Nie było słychać, aby Balcerowicz zmienił swój pogląd o neutralnym wpływie integracji międzynarodowej na kształtowanie się cen wewnątrz ugrupowania. Po jakimś czasie powstało jednak wrażenie, że wolny handel spowodował dostosowanie się do siebie poziomów cen w takim stopniu, że staliśmy się już Zachodem, ale tylko cenowym, a nie płacowym.

 

Na razie mamy Zachodnie relacje cen,  a niekoniecznie ich poziomy

Przekonanie, że przy zachowaniu odrębnych walut musi nastąpić pod wpływem wolnego handlu wyrównanie poziomów cen krajowych z poziomami cen zagranicznych jest mylne. Wprawdzie musi nastąpić wyrównanie cenowe, ale nie poziomów, lecz relacji cen. To oznacza, że jeżeli w Polsce za jeden rower możemy kupić 40 par tenisówek, a w  Niemczech dwadzieścia (przy założeniu jednakowej jakości), to firma niemiecka dostarczy nam rower za 40 par tenisówek, za które u siebie kupi dwa rowery. W tym samym czasie polska firma zawiezie do Niemiec 40 par tenisówek, a przywiezie za nie dwa rowery. Obie firmy będą tak działały, aż ustali się jednakowa w obu krajach relacja cen między tymi towarami, na przykład umożliwiająca zakup jednego roweru za trzydzieści par tenisówek. Ale w dalszym ciągu polski obywatel może uważać, że oba te towary są u nas znacznie droższe niż w Niemczech, bo za rower trzeba będzie wydać 40% przeciętnej płacy, podczas gdy w Niemczech tylko 10%. Nasz rząd może jednak spowodować, że  te towary będą dla Polaków tańsze, jeżeli zmiana kursu złotówki do euro doprowadzi do tego, że  oba staną się opłacalne w imporcie, więc zwiększy się ich podaż na rynku wewnętrznym, powodując spadek cen w złotówkach.

 

Wyrównanie poziomów cen dopiero w unii monetarnej

Mechanizm rynkowy nakłania firmy do dokonywania odpowiednio dużego eksportu i importu, aby relacje cen krajowych zrównały się z relacjami cen zagranicznych, gdy jeszcze nie ma unii monetarnej. Tak samo skutecznie działa ten mechanizm wewnątrz unii monetarnej, lecz prowadząc firmy do dostosowania wielkości eksportu i importu do wyrównania (w jednakowej walucie) poziomów cen, jeśli nie uwzględniać kosztów transportu i innych podobnych składników ceny. Odchylenie w danym kraju np. poziomu ceny węgla poniżej ceny przeciętnej w strefie euro, musi skłaniać firmy zagraniczne do zwiększania importu tego węgla, aż oba poziomy jego ceny się wyrównają. Oznacza to wzrost ceny w kraju eksportującym, a spadek w krajach importujących.

 

Jeżeli jakaś część ludności kraju eksportującego węgiel, z powodu wzrostu jego ceny, nie byłaby w stanie  zaopatrzyć się na zimę w węgiel, reakcja mechanizmu rynkowego na taką sytuację byłaby żadna. Gdyby państwo nie chciało dokonywać interwencji w formie wprowadzenia kontyngentu eksportowego, czyli ograniczenia ilości wywozu, w celu utrzymania niższej ceny w kraju niż w unii monetarnej, mogłoby zneutralizować skutki zbyt wysokiej ceny w drodze przyznania na ten cel zapomogi uboższej grupie społeczeństwa. Gdyby to wystarczyło, bez potrzeby odstąpienia od zasady, że przeciętne ceny krajowe są we wspólnej walucie, równe przeciętnym cenom w całej strefie euro, można by uznać, że społeczeństwo zaakceptowało akcesję do strefy euro ze świadomością, iż wtedy w całej rozciągłości ceny będą Zachodnie, a płace krajowe.

 

Jak wiadomo, w kraju słabiej rozwiniętym towary powszechnego użytku, a zwłaszcza żywność i opał,  są z reguły relatywnie tańsze – podczas gdy towary przemysłowe relatywnie droższe – aniżeli w krajach wysoko rozwiniętych. Po wyrównaniu nie tylko relacji, lecz i poziomów cen, mechanizm rynkowy nie odróżnia aspektów różnicujących sytuację makroekonomiczną i położenie materialne ludności, lecz działa bezwzględnie, aż do samodestrukcji rynkowej, gdyby na przykład wyrównaniu poziomów cen towarzyszyło masowe bezrobocie, sprzyjające obniżaniu ceny pracy, czyli płac i wytwarzaniu się błędnego koła ubóstwa. Udostępniając swój rynek ugrupowaniu integracyjnemu, kraj słabiej rozwinięty ma prawo oczekiwać od partnerów, oprócz transferów neutralizujących szoki rynku pieniężnego, szeregu przedsięwzięć np.  wspomagania kapitałowego i technologicznego z zakresu polityki przemysłowej.

 

Akcesja bez poinformowania społeczeństwa o tym, że ten górny odcinek schodów dotychczas oficjalnie nie dostrzegany, musi być zauważony, oraz bez zaprogramowanych  sposobów wspięcia się na ten odcinek, może spowodować znalezienie się całego kraju w sytuacji takiej, jaka jest typowa dla regionu wewnątrzkrajowego trwale opóźnionego w rozwoju. Ma on wprawdzie walutę taką samą jak pozostałe regiony wyżej rozwinięte i ceny towarów też takie same, ale stopę życiową społeczeństwa niską, skłaniającą ludność do emigracji lub poczucia niezadowolenia, rodzącego zagrożenie buntem i jego następstwami.

 

Renta emisyjna euro mgłą zasłaniającą schody cenowe

Gdy popyt na euro jako pieniądz światowy stwarzał możliwość dokonywania corocznych dodatkowych emisji i uzyskiwania  dochodów, nazywanych seigniorage (rentą emisyjną), strefa euro przeżywała swoje „tłuste lata”. Wprawdzie o rozmiarach tych dochodów można wypowiadać jedynie przypuszczenia, lecz nie ulega  wątpliwości, że dochody te były duże, a sposób ich podziału między państwa członkowskie umożliwiał uzyskiwanie największych korzyści z tego tytułu przez Niemcy i Francję. Rzeczą charakterystyczną tego podziału było uprzywilejowanie banków, głównie niemieckich, które były dotowane lub kredytowane przy obniżonym oprocentowaniu przez  Europejski Bank Centralny, a one z kolei obficie kredytowały państwa słabiej rozwinięte, mając w ten sposób zagwarantowaną  marżę zysków z dwóch źródeł. Występowała wtedy w całej strefie atmosfera beztroskiego optymizmu i niedoszacowania ryzyka związanego z funkcjami strefy jako emitenta pieniądza światowego w okresie załamań popytu na tę walutę.

 

Przechodzeniu strefy euro do „lat chudych” towarzyszył proces odstępowania przez kraje skandynawskie od polityki welfare state, Niemiec od zasad społecznej gospodarki rynkowej, a Francji – choć znacznie wolniej – od socjalizmu rynkowego. W miejsce tych odmian ustrojowych wciskał się, w ślad za Stanami Zjednoczonymi, neoliberalizm. Wpłynęło to fatalnie na stosunki między grupą krajów słabiej rozwiniętych Eurolandu a krajów Północnych. Szczególne konsekwencje dla Grecji i całej grupy dotkniętej depresją przyjęły bowiem postać neoliberalnych zasad mających zwalczać kryzys, a w rzeczywistości wzmagających jego działanie. Na liście tych przedsięwzięć znalazło się drastyczne nakłanianie społeczeństw do nadmiernych oszczędności, czyli zmniejszania popytu.

 

Przed taką polityką  przestrzegał dawno temu, równolegle z Keynesem, Michał Kalecki, wybitny polski ekonomista jeszcze w okresie przedwojennym.  Antypaństwowy charakter neoliberalizmu, prowadzący do eliminowania lub redukowania ważnych funkcji instytucji państwowych, wywołuje dysfunkcje państwa oraz deformacje rynków  słabiej rozwiniętych krajów strefy euro, gdzie komplementarne działania państw i rynków są szczególnie pożądane. W sprawie konieczności zmian przedsięwzięć antykryzysowych w strefie euro przydatna może być opinia badaczy z Uniwersytetu w Harvardzie, C. Reinharta i K. Rogoffa, stwierdzająca, że wychodzeniu z kryzysu przez kraje wysoko rozwinięte mogą dobrze służyć zastosowane w krajach słabo rozwiniętych następujące środki: kontrola kapitału, restrukturyzacja zadłużenia oraz przyzwolenie na wyższą inflację (por. „Puls Biznesu”, 07.01.2014, s.5).  Fakt, że organy władzy w strefie euro dotychczas nie dostrzegają schodów cenowych, uciążliwych dla krajów na niższym poziomie rozwoju, nie jest dobrą zapowiedzią dla następnych kandydatów do strefy euro, a wśród nich dla Polski.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka